wtorek, 25 stycznia 2011

Mój ci on, czyli cała prawda o Revlonie:)

W moim makijażu największy nacisk kładę na cerę. Musi być wygładzona i nieskazitelna. Na podkład jestem w stanie wydać każde pieniądze. Odkąd sięgnę pamięcią poszukiwałam ideału, który nie robił by z mojej twarzy maski teatralnej w kolorze miss Piggy i który nie spływał by w 30minut po nałożeniu.W październiku zawiedziona podkładem Powder Mat z Manhattana zaczęłam przeczesywać wizaż w poszukiwaniu czegoś lepszego. Tak oto natknęłam się na temat w całości poświęcony podkładowi Revlon ColorStay (klik) Po porównaniu składów obu wersji zdecydowałam się na tę dla cery suchej i normalnej, gdyż ta dla cery tłustej zawiera alcohol denat, z którym moja cera po prostu się nie znosi. Następnie odwiedziłam najbliższego Douglasa w celu obadania odcieni. Odcień 180 Sand Beige wydał mi się idealny. Niestety nie nabyłam go, gdyż mój portfel świecił pustkami. Jakież było moje zdziwienie, kiedy dostałam go kilkanaście dni później na urodziny. Uradowana od razu nałożyłam go na twarz i ...zakochałam się. Cudnie pokrył wszelkie zaczerwienienia i drobne niedoskonałości. Pomimo, iż mam cerę mieszaną podkład trzymał się praktycznie cały dzień, a twarz lekko się świeciła, co wcale mi nie przeszkadzało. Dziś mija trzeci miesiąc odkąd go używam. Obecnie zostało mi jeszcze ok. pół opakowania. Można więc sądzić, iż podkład jest wydajny. Co najlepsze ani razu mnie nie zapchał. Z czystym sumieniem mogę go polecić. Super kryje, łatwo się rozprowadza, nie robi smug, długo utrzymuje się na twarzy.
Tak wygląda odcień 180 dla cery suchej/normalnej. W rzeczywistości jest tylko trochę jaśniejszy.

1 komentarz: